Nie wierzyłam, że może mi się jeszcze przytrafić coś pozytywnego. Ani trochę nie wierzyłam…
Ty też (podobnie jak ja kiedyś) nie wierzysz, że życie może przynieść jeszcze coś dobrego? Myślisz sobie i syczysz na mnie pod nosem, dlaczego dzisiaj torpeduję Cię pustymi frazesami?
Czy nie jest często tak, że nie chcemy słuchać ludzi, którzy są nam najbliżsi? Kiedy byłam na samym dnie, wśród najczarniejszych myśli, nie trafiały do mnie argumenty rodziny. W sumie osób, które były w moim otoczeniu też – okazało się, że nie ma zbyt wielu. Ale kontakt z osobami, które mnie znały też nie był łatwy. Ale nie o tym dzisiejsza opowieść… dziś trochę o tym, co wydarzyło się, kiedy wiara w jakąkolwiek przyszłość prawie zniknęła…
Otóż PRAWIE to chyba właściwe określenie. Czy coś takiego, jak instynkt przetrwania na kanwie warstwy psychologicznej w ogóle istnieje? Nie wiem, może dane mi będzie w przyszłości pogłębić swoją wiedzę w tym zakresie. W moim przypadku, z perspektywy czasu dokładnie taka kolej rzeczy miała miejsce.
Człowiek zraniony, pozbawiony wiary w sens, wiary w siebie – czy działa racjonalnie? Potrzeba akceptacji? Potrzeba udowodnienia sobie, że można kogoś sobą zainteresować? Nie wiem do końca, co mną kierowało. Na pewno nie byłam gotowa na żaden odważny krok. A może to co zrobiłam już było odważne? Nierozważne – powie część ludzi. Desperackie? Też znajdą się takie głosy.
Otwarłam się przed światem, ale tym wirtualnym. Uchyliłam rąbka swojej historii w miejscu, w którym poczułam się bezpieczniej, bo po części anonimowo. Nie miałam pojęcia jak takie „rzeczy” działają. W zasadzie poza nową pracą, to nigdy nikogo i niczego nie szukałam. I zderzenie ze światem okazało się strasznie. Poczułam, że dostaję obuchem w twarz. Jeszcze bardziej chciałam się gdzieś schować, uciec.
Po kilku dniach przestałam tam zaglądać. Czasem wieczorem, skusiłam się na chwilę, po czym znów torpedowałam się myślami, że to mija się z celem. Że wystarczy tego.
Nie minęło wiele czasu, kilkanaście dni. Nadszedł dzień moich urodzin, w dodatku takich dość pamiętnych… wybiła 30tka. Nie chciałam słyszeć o życzeniach. Wtedy miałam jeszcze tylko jedno. Chciałam cofnąć czas. Zapobiec. Nie jest mi ciągle łatwo wracać do tamtych dni. Były koszmarne. Nadal wyję z bólu. Ale wtedy wydarzyło się coś, w co do dziś nie potrafię uwierzyć. Napisał do mnie ktoś „miły”… Kilka zwykłych słów. Nienachalnych. Takich ludzkich. Pamiętam… czytałam je w wannie. W cichym domu, wypełnionym żałosnym jękiem rozpaczy. Prezent urodzinowy? Dziś wiem, że najwspanialszy…
Co jest ważne w tej historii? Uwierzyłam, że słowa mają moc… Że wśród bełkotu tego świata da się jeszcze łowić perełki. Te perełki to dobre, czyste emocje. Z biegiem czasu uwierzyłam też, że krzywda potrafi nas czegoś nauczyć… Ja nie potrafię zmienić swojego temperamentu, ale potrafię zatrzymać się, gdy teraz dzieje się coś niedobrego. Potrafię o tym rozmawiać. Potrafię nie mieć racji. Chyba potrafię też bardziej chcieć dawać, niż oczekiwać. A na pewno doceniać.
Kiedyś pokażę Ci ten tekst. Skomentujesz, co Cię do mnie przyciągnęło, dobrze?
Byłeś i jesteś codziennie moją terapią. Sam przeszedłeś coś podobnego. Potrafiłeś nienachalnie nazwać mi rzeczy po imieniu, gdy ja uparcie nie chciałam tego zrobić. Wiesz, że dodałeś mi wiary w siebie? Tym, że dostrzegałeś różne rzeczy, które dla mnie były tak oczywiste, że stawały się bez znaczenia. Mam nadzieję, że ja też podarowałam Ci tyle, co zyskałam…
Dziękuję, że we mnie uwierzyłeś…