Rozpad związku, który trwał kilkanaście lat. Rozpad rodziny. To był moment mojej próby.
Ambicja i duma. Są towarzyszkami mojego dotychczasowego życia. Ostatnio powoli się z nimi rozstaję, ale to trudny proces. Ale wiem, że chcę te cechy przezwyciężyć – wyrzucić na boczny tor, ograniczyć. Od dzieciństwa zawsze do czegoś dążyłam, za czymś podążałam. Często bez kompromisów – dla siebie samej. Myślę, że każdy kto mnie znał – wiedział o tym. Nie potrafiłam być jakaś – musiałam być NAJ… Nie bałam się też do tego przyznawać.
Dlaczego? Nie wiem co o tym decyduje – czy osobowość, temperament, jakieś predyspozycje. Na pewno wychowanie. A jako istota mocno chłonąca rzeczywistość – oczekiwania brałam do siebie głęboko.
Nie smakowało mi lekarstwo w dzieciństwie? Bałam się pobrania krwi? Zagryzałam zęby i robiłam to, co do mnie należało. Bezkompromisowość, obowiązkowość – to kolejne cechy, które muszę sobie przypisać. Na pewno to obraz mnie – z dzieciństwa i wczesnej dorosłości. Na pytania o to co zrobiłam – często padała z moich ust odpowiedź o tym, czego nie zrobiłam.
No i przyszedł moment…
Otóż kiedy w moim życiu nastał moment próby… nie byłam w stanie wrzucić na luz. Każde zranienie – powoduje we mnie ból, który osiąga spektakularne rozmiary. Jest jak bomba atomowa. Moja reakcja na kłamstwa, niesprawiedliwość, krytykę – która spada jak grom z jasnego nieba… To w sobie szukałam winy, wyjaśnień. Konsekwencja, odpowiedzialność – nie widziałam innej drogi niż podjęcie kolejnej walki. Tym razem o wszystko… Popełniłam sporo błędów. Ale bazowałam przecież na tym, że świat jest czarny albo biały. Że nie ma szarości. Kompromisy? Dobra mina do złej gry? Nie – to nie byłabym ja. Choć krzyczałam, że jestem w stanie kochać za troje… to dziś już w końcu wiem, że nie byłabym w stanie.
Bitwę przegrałam.
W walce tylko ja stanęłam na ringu. Może w głowie „przeciwnika” było inaczej, ale dziś już wiem, że słowa niewypowiedziane są nic nie warte. Wśród słów padały tylko kolejne kłamstwa, były kolejne rany. Pewne sama zadałam wiele ran, ale tak jest na bitwie. A moja bitwa była walką o rodzinę.
Przegrałam też ze swoją dumą. Przegrałam również z emocjami – one eksplodowały. Rozsypałam się na milion kawałków.
Dziś potrafię spojrzeć w lustro. Mam sobie trochę do zarzucenia – nigdy nie przypuszczałam, że będę w stanie mieć tak okropne myśli, być tak zaborcza. Ale czy można pozwalać komuś się tak bardzo ranić? Nie. Odpuściłam naprawdę wiele. Uważam, że odpuściłam w zbyt wielu aspektach. Ale zrobiłam to dla siebie. Dla swojego spokoju. Żeby zakończyć. Zacząć zapominać.
…ale i tak wygrałam
Czuję, że pomimo przegranej bitwy – wygrałam coś większego. Wraz z upływem czasu poznałam samą siebie lepiej. Wyszła ze mnie swego rodzaju delikatność, wrażliwość… zrozumiałam jak działam, czego oczekuję od życia. Nadal w swoich wyobrażeniach czuję, że jestem w pewien sposób konsekwentna. Tego samego oczekuję od innych. Stronię od nieszczerości. Izoluję się też od tego, co może mnie zranić, a jednocześnie bardziej ufam swojej intuicji.
Chciałabym za 10 lat powiedzieć, że wygrałam siebie… ale na pewno wiem, że w moim życiu są emocje – i tylko z nimi chcę żyć… to moje zwycięstwo.