Nikt kto nie przebywa z nami na codzień nie wie ile wysiłku wymaga od nas codzienność. Często w życiu podejmujemy decyzje, aby z czegoś zrezygnować, aby kiedyś mogło być lepiej, albo najbliżsi z którymi żyjemy mogli robić to czego chcą.
Ja w swoim młodym życiu często byłam przyzwyczajona do tego, że trzeba naprawdę mocno się poświecić żeby do czegoś dojść. Praktycznie nikt nie wie, że starałam się wspierać mojego byłego męża w tym, aby mógł zdobyć zawód który go pociągał. Mógł pracować bez szefa, bo nie lubił być podporządkowany komuś. Sama rezygnowałam z pracy w miejscach, w których mogłam się rozwijać, a starałam się podejmować takie decyzje zawodowe, aby on mógł powoli dążyć do realizacji swoich marzeń. Otóż – w finalnym rozrachunku okazałam się być oceniona bardzo negatywnie przez całe otoczenie osób, które nigdy nie podjęły wysiłku poznania mnie. Angażowanie się w pomoc, próby rozwinięcia działalności męża przynoszą mi poczucie wykorzystania, niesprawiedliwości, ogromny żal. Straciłam lata które mogłam przeznaczyć na swój rozwój.
A teraz mogę siedzieć tylko cicho i żałować. Swoich decyzji, bycia naiwną, poświęcenia swojego, mojej rodziny i zaangażowania w budowanie nie swojego świata. Żałować cichych kompromisów. Pomyślicie sobie: powinna odpuścić i żyć swoim nowym życiem. Odpuścić? Nie potrafię, bo straciłam zdrowie, nerwy i wiarę w samą siebie. Potrafię tylko krzyczeć lub płakać.
Kochałam, wiec często wybaczałam w ciszy. Kochałam, więc starałam się stać murem za. Nawet za rzeczami których nie pochwalałam albo nie były ze mną omawiane.
Wymagałam zaangażowania. Nie zawsze je otrzymywałam. Ale to też akceptowałam. Dałam bardzo dużo, na koniec wymagałam tylko odzyskania tego co bezwzględnie moje i żądałam tego, by jej nie było w życiu mojego dziecka. Ale do tego też prawa nie mam…? Oczywiście, że w ich oczach nie. Bo znają swoją wersję prawdy.
Jakie wnioski płyną z tej lekcji? Nie warto rezygnować z siebie… budując związek powinno się myśleć również o sobie.
Moje rozczarowanie, żal i złość są tak ogromne… dlaczego do cholery nikt nigdy nie zapytał mnie o moją wersję? Byłam oceniana, niezgodnie z prawdą. Kłamstwo zawsze „ma się lepiej”. A mój krzyk rozpaczy i niesprawiedliwości tak łatwo nazwać „szaleństwem”.
Ja za swoje poświęcenie płacić będę już do końca życia? Takiego życia nie chcę… a mój Oliwierek będzie borykał się z tym piętnem, piętnem niesprawiedliwości, którą odczuwam. Również i on widzi i czuje moje emocje.